Wprowadzenie do książki
Zwyczajne Kobiety, Niezwykła Mądrość
Podobnie jak wiele kobiet ze swojego pokolenia, Rita Marie Robinson przez całe życie poszukiwała odpowiedzi. Szukając ich poza sobą poznała wiele dróg – okultyzm, szamanizm, buddyzm czy Kościoły Nowej Myśli. Równie wszechstronne były jej zainteresowania zawodowe – pracowała jako dziennikarka radiowa, w biurze nieruchomości, agencji deweloperskiej, a w końcu jako psychoterapeutka. W 1995 roku otrzymała tytuł magistra w Pacifi ca Gradu-ate Institute, który jest znany ze swego, archetypowego i skoncentrowanego na duszy, podejścia do życiowego doradztwa. Po śmierci męża w 1994 roku Rita udzielała się jako wolontariusz w hospicjum oraz brała udział w programie Joan Halifax pod nazwą „Compassionate Care of the Dying” (Pełna współczucia opieka nad umierającymi – przyp. tłum). Mieszkała i pracowała w Santa Barbara i Santa Fe. Obecnie mieszka ze swoim długoletnim partnerem Chrisem w miejscowości Telluride w stanie Kolorado, w pięknym zakątku, na szczycie góry. Mają dom z dużym ogrodem i psa.
Miałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko o to, by dorosnąć i założyć idealną rodzinę. Razem z przyjaciółką nudziłyśmy się i byłyśmy spragnione życia, które miało dopiero nadejść, znajdując się jednocześnie w dziwnym stanie zawieszenia – już nie dzieci, jeszcze nie dorosłe kobiety. Któregoś dnia przeczytałyśmy gdzieś artykuł o poście. Zainteresowało nas to, więc przestałyśmy jeść. Po dwudziestu czterech godzinach niejedzenia czułyśmy się lekko oszołomione. Byłyśmy wtedy u przyjaciółki, w typowym dla klasy średniej domu na przedmieściach. Wyłączyłyśmy światło w jej pokoju i wyjrzałyśmy przez okno. To było tak, jakbym pierwszy raz zobaczyła gwiazdy.
Kto wie, być może to brak jedzenia zatrzymał na chwilę funkcjonowanie mojego umysłu. Ale wpuściłam w siebie wszystko, nieskończony bezmiar wszechświata. W pełni odczuwałam tę rzeczywistość, w której jakaś gwiazda jest słońcem, zaś każde słońce ma swoje planety i księżyce, które z kolei krążą w układzie słonecznym, znajdującym się w odległej galaktyce i że jest wiele takich galaktyk, i tak dalej i dalej, aż mój umysł nie mógł już dalej sięgnąć, aby ogarnąć nieskończoność. To jest to – pomyślałam. Tajemnica i cud, o których mówią wszystkie wielkie religie. W tym właśnie momencie narodziła się głęboka tęsknota. Nie wiedziałam za czym tęsknię, ale byłam świadoma, że pojawiło się uczucie pustki, pragnienie i oczekiwanie na spełnienie.
Ta tęsknota zainicjowała moje życiowe poszukiwania, które popychały mnie z jednej duchowej ścieżki na drugą. Po jakimś czasie porzuciłam je na rzecz tych bardziej przyziemnych celów, jak budowa domu i kariery zawodowej. Wiele lat później, po śmierci męża i innych przeżyciach, powróciłam do poszukiwań. Przeprowadziłam się z gór w stanie Kolorado do Santa Fe, zostawiając mojego partnera Chrisa, pracę psychoterapeuty i wszystko, co przez dwadzieścia lat było moim domem.
W czasie warsztatu „Potęga Teraźniejszości” z Karen McPhee zostałam wprowadzona w to, co teraz nazywam bezpośrednią ścieżką. Czytałam wcześniej „Potęgę Teraźniejszości” Eckharta Tolle’a, ale książka nie zastąpi tego, czym jest doświadczenie ciszy i bezruchu samo w sobie. Podczas zajęć, głęboko poruszona zapytałam czy ktoś w mojej okolicy nie prowadzi podobnych zajęć i skierowano mnie do kobiety, która siedziała na widowni. Nie mogłam uwierzyć. Wyglądała całkiem zwyczajnie – ponad czterdziestoletnia, długie blond włosy, ubrana we flanelową koszulę i dżinsy. Tak, to jest Pamela Wilson – usłyszałam.
Ponownie zobaczyłam Pamelę w następnym tygodniu na spotkaniu zwanym satsang. Nigdy przedtem nie słyszałam tej nazwy. Słowo satsang pochodzi z sanskrytu (najstarszy język świata – przyp.wyd.) i oznacza bycie razem w prawdzie. Dowiedziałam się też, że na satsangu można odpocząć od wszystkich poszukiwań, tęsknot i po prostu docenić tajemnicę tego, kim jesteśmy. Nie istnieją wtedy hierarchie, pojęcia czy rytuały, a jedynie doświadczanie swojej prawdziwej natury tu i teraz. To jest definicja bezpośredniej ścieżki przebudzenia.
Pamela rozpoczęła satsang od półgodzinnej ciszy. Potem otworzyła swoje błyszczące oczy, pokłoniła się i powiedziała z szelmowskim uśmiechem – Witam na satsangu. Ludzie zadawali pytania, przedstawiali różne sprawy, a Pamela używając techniki samopoznania pytała raz za razem – Kto ma ten problem? Co jest świadome tych uczuć? Prośba Pameli, aby wejrzeć głębiej często wywoływała ciszę, czasem uśmiech lub westchnienie. Ludzie odkrywali coś nieopisanego. Było oczywiste, że nie istnieją słowa, które byłyby w stanie odpowiedzieć na odwieczne pytanie – Kim jestem?
Pamela niewiele mówiła o tym, co się działo. Wspomniała jedynie, że miał na nią duży wpływ nauczyciel z Zachodu, Robert Adams. Jego śmierć była dla niej katalizatorem, aby poważnie potraktować swoje rozpoznanie (ang. recognition), które ona sama opisuje jako urzeczywistnienie prawdziwej natury. Pamela używa określenia rozpoznanie zamiast oświecenie, aby umysł nie próbował robić z tego sensacji.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o Robercie Adamsie, więc szybko poszłam do najbliższej księgarni, aby zasięgnąć języka. Dowiedziałam się, że był uczniem Ramana Maharshiego, indyjskiego mędrca, który stosował technikę samopoznania poprzez pytania, aby prowadzić ludzi do prawdy o ich istnieniu. Robert Adams powrócił do starożytnego hinduskiego nauczania o niedualności zwanego Advaita czy mówiąc prościej – wszystko jest Jednością. Wielu ludzi zachodu jeździło do Indii, aby studiować u Ramana w miejscowości Arunachala. Działo się to w latach trzydziestych ubiegłego wieku i trwało aż do jego śmierci w 1950 roku. W północnych Indiach, w Lucknow, działał też uczeń Ramana, H.W.L.Poonja, znany bardziej jako Papaji.
Słyszałam wcześniej o Papaji, ale nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi, ponieważ sądziłam, że tradycje wschodnie nie mają mi nic do zaoferowania. Przed laty studiowałam nauki Yoganandy, brałam udział w wyjazdowych sesjach medytacyjnych Vipassany, a nawet zahaczyłam o buddyzm. Nie przyniosło mi to jednak żadnego poczucia spełnienia, jedynie frustrację. Nie doświadczyłam ani stanu błogości, ani choćby wyciszenia. Przez długi czas odrzucałam wszelkie nauki pochodzące ze wschodu, a także wszystkich nauczycieli, których imiona kończyły się na „–ji”.
Jednak teraz byłam gotowa, aby pozwolić sobie na świeże spojrzenie. Wiedziałam, że Papaji wywarł wpływ na wielu poszukujących, w tym na Gangaji, która jako jedna z pierwszych uczniów wróciła na Zachód, aby prowadzić sat-sangi. Choć interesujące było poznanie różnych osób na tej duchowej scenie, to dużo większą wartość miało odkrycie, co oni wszyscy mieli wspólnego – fundamentalne założenie bezpośredniej ścieżki: jesteś tym, czego szukasz. Takie samo podejście, tylko w zachodnim stylu, prezentuje Eckhart Tolle. Wkrótce odkryłam, że jest wiele sposobów wyrażenia tej samej prostej prawdy.
Postanowiłam pogłębić moje rozumienie nowej ścieżki i wziąć udział w tygodniowym odosobnieniu prowadzonym przez Pamelę w północnej części Nowego Meksyku. Moja przyjaciółka Ulli wybrała się ze mną. Poznałyśmy się blisko dwadzieścia lat temu i od tego czasu dzieliłyśmy tę samą tęsknotę, pragnienie poszukiwania „ścieżki”. Zawsze mogłam liczyć na to, że Ulli przeczyta książkę, która mnie zachwyciła czy pójdzie ze mną na warsztaty. Nie byłam więc zaskoczona, że i teraz bez wahania wyruszyła w drogę, kiedy powiedziałam, że musi poznać Pamelę. Jechałam na północ z Santa Fe, a Ulli na południe z Telluride. Spotkałyśmy się w samą porę, aby rozbić obozowisko i zdążyć na poranny satsang.
Po półgodzinnej ciszy na początku, otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Pamela wpatruje się we mnie. To mnie zupełnie rozkleiło, poczułam napływające łzy. Bez cienia wątpliwości wiedziałam, że jestem tą samą kochającą obecnością, którą zobaczyłam w jej oczach, jak w lustrze pokazującym moją prawdziwą naturę. To, czego szukałam przez wszystkie lata było właśnie tu – we mnie samej. Była to zarówno ulga, jak również coś na kształt żartu. Na przemian śmiałam się i płakałam.
Ta chwila stała się tak ważna również dlatego, że uświadomiłam sobie, że Pamela jest podobna do mnie – mniej więcej w tym samym wieku, ma podobne pochodzenie, uwielbia czekoladę i lubi piesze wędrówki. Ma zwyczajne imię, no i jest kobietą. Skoro Pamela może poznać swoją prawdziwą naturę, to czemu nie ja? Do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że jest to poza moim zasięgiem, czymś na następne życie lub dla kogoś bardziej rozwiniętego duchowo. Lecz teraz stała przede mną zwyczajna kobieta, taka jak ja, która była przebudzona. Jak w lustrze odbijała samą istotę mojego istnienia. Niech się to nazywa świadomością, obecnością, tajemnicą, życiem, wyciszeniem, mniejsza o nazwę. To są tylko słowa próbujące opisać niemożliwą do opisania prawdę tego, kim jesteśmy.
Zatem, jeśli tym właśnie jesteśmy, jest oczywiste, że nie ma potrzeby szukać niczego więcej. Na tym właśnie polega bezpośrednia ścieżka. Chodzi o to, że sam akt poszukiwania odbiera nam spokój, natomiast kiedy pozostajemy w stanie wyciszenia, ujawnia się nasza prawdziwa natura. Nie ma w tym nic skomplikowanego. Nie tak wyobrażałam sobie przebudzenie czy oświecenie i na tym częściowo polegał mój problem. Kiedy postrzegałam oświecenie jako coś pożądanego, myślałam o nim w kategoriach czegoś, co można zdobyć czy posiąść, lub celu, który można osiągnąć. Ale to niemożliwe, ponieważ nie ma „ja”, które ma zostać oświecone. Wręcz przeciwnie, moje oddzielne „ja” znika, kiedy dokonuje się przebudzenie.
Po tym jak poznałam Pamelę, zastanawiałam się czy są inni ludzie jej podobni. Okazało się że, owszem, są! Szczególnie zainteresowałam się kobietami, ponieważ było oczywiste, że w kobiecym podejściu jest coś wyjątkowego. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyźni mają tendencję do mówienia o Absolucie, czymś nieokreślonym, bez formy. Uświadomienie sobie, że nasza prawdziwa natura jest pozbawiona formy to pierwszy krok – podejście znane większości z nas, kiedy myślimy w ramach dawnych paradygmatów oświecenia. Jednak jest też druga strona medalu – świat wyrażony w formie – poprzez związki, emocje, miłość czy współczucie. Wejście w ten świat – pełne przeżywanie życia – jest dopełnieniem cyklu, określanym niekiedy jako ucieleśnienie.
Szczegółowe Informacje
-
Autor:
Rita Marie Robinson
-
Tytuł oryginału:
Ordinary Women, Extraordinary Wisdom The Feminine Face of Awakening
-
Liczba stron:
250
-
Wymiary:
140x210
-
Oprawa:
Miękka
-
ISBN:
978-83-930663-1-5
-
Tłumacz:
Alicja Techmańska
-
Rok wydania:
2011