Wprowadzenie do książki
Koleś i mistrz zen
No więc... mój kumpel Bernie Glassman mówi do mnie pewnego dnia: „Wiesz, że Koleś z Big Lebow-skiego jest uznawany przez wielu buddystów za mistrza zen?”.
Ja na to: „Co ty chrzanisz, stary?”.
„Powaga.”
„Jaja sobie robisz. Jak kręciliśmy Lebowskiego, w ogóle nie było mowy o żadnym zen ani buddyzmie. Bracia* słowem o tym nie wspomnieli.”
„Akurat. To się przyjrzyj ich nazwisku. Coen. Koan.”
Koany to zagadkowe opowiastki z zen, które nabierają sensu tylko wtedy, gdy widzimy, że życie i rzeczywistość różnią się od naszych wyobrażeń. Większość napisano dawno temu w Chinach.
„Big Lebowski aż roi się od koanów, sęk w tym, że są wyrażone w żargonie naszych czasów, żeby zacytować Kolesia.”
„Stary, o czym ty gadasz?”, pytam. „Jak to?”
„Pełno ich. Na przykład »Koleś czuwa«, to sto procent zen. Albo »Kolesia nie ma«, klasyka zen. Albo »Nie czaisz tematu, Donny«. Albo »Ten dywan naprawdę robił mi pokój«. Film jest tym napako-wany.
„Naprawdę?”
Mój kumpel Bernie jest mistrzem zen. Na początku lat sześćdziesiątych rzucił pracę inżyniera lotnictwa w McDonnell Douglas, żeby się uczyć w ośrodku zen w Los Angeles pod okiem Roshiego Maezumiego, wybitnego japońskiego mistrza, który przyczynił się do rozkrzewienia zen w Stanach Zjednoczonych. Bernie został jednym z pierwszych amerykańskich nauczycieli zen. Nie tylko powołał do No więc zabraliśmy się do pracy. Pojechaliśmy na moje ranczo w Montanie z naszym kumplem Alanem Kozłowskim i improwizowaliśmy przez pięć dni. Alan był naszym fotografem i dźwiękowcem: nagrywał rozmowy, robił zdjęcia, przekazywał swoje wrażenia itd. Potem wróciliśmy do domu. Eve, żona Berniego, zaczęła obrabiać zapisy rozmów. Później znowu się spotkaliśmy na trochę, gadaliśmy też przez telefon i Skype’a, dostroiliśmy parę rzeczy i... oto efekt.
Dla mnie ta książka to trochę jak skóra z węża. Skórę z węża można znaleźć na poboczu drogi, można coś z niej zrobić - na przykład pasek albo otok na kapelusz. Sam wąż rusza dalej, żeby prowadzić swój żywot - podrywać samice, pożerać szczury, zrzucać więcej skór i tak dalej.
W ten sam sposób patrzę na filmy. Skończony film jest skórą z węża, a więc może być bardzo ciekawy i wartościowy. Wąż to jest wszystko, co robimy w trakcie kręcenia filmu - relacje, przeżycia. Staram się otworzyć szeroko i nawiązać kontakt z ludźmi, z którymi pracuję: z reżyserem, obsadą, ekipą realizatorską; wszyscy docieramy się w bezpiecznej i gościnnej przestrzeni, starając się osiągnąć zamierzony cel. Musimy jak najszybciej rozpalić pod kotłem, bo nasz wspólny czas jest ograniczony - to dwa, trzy miesiące, może pół roku. Tylko tyle mamy, żeby zrealizować nasze zamierzenia. Albo - taki cud zdarza się raz na jakiś czas - żeby zrobić coś, co przekracza nasze aspiracje i zamierzenia. Uwielbiam, gdy tak się dzieje. Chyba dlatego ciągle występuję w filmach.
Prawdziwym „wężem” w tej książce jest spiknięcie się, obcowanie z Berniem, Eve, Alanem i wszystkimi, którzy nam pomogli. To była okazja do tańca, tworzenia, zażyłości i bycia wolnym.
No więc jest książka. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Nadzieja to interesująca sprawa, czyż nie? Nie umiem wyzbyć się nadziei, to beznadziejne.
JefF Bridges, Santa Barbara w Kalifornii
Przez całe życie starałem się wyrażać swoją prawdę w sposób, który byłby zrozumiały dla wszystkich. Roshi Hakuun Yasutani, mistrz japońskiego zen, powiedział, że jeśli nie potrafimy wyłożyć istoty zen za pomocą słów, które pojąłby rybak, to znaczy, że nie znamy się na rzeczy. Mniej więcej pięćdziesiąt lat temu pewien profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles powiedział mi coś podobnego w odniesieniu do matematyki stosowanej. Lubimy się kryć przed prawdą za obco brzmiącymi słowami albo żargonem naukowym. Jest takie porzekadło: „Prawdę napotykamy zawsze, ale rzadko ją dostrzegamy”. A jeśli jej nie dostrzegamy, nie pomożemy ani sobie, ani innym.
Kolesia zobaczyłem pierwszy raz na DVD gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Kilka lat później poznałem Jeffa Bridgesa w Santa Barbara i odtąd lubimy się spiknąć, jak on to nazywa, często wtedy popalamy cygara. Jeff od dziecka gra w filmach; mniej znane, a prawie równie długie są jego starania, aby zlikwidować głód na świecie. Ja w młodości byłem inżynierem lotnictwa i matematykiem, ale przede wszystkim nauczałem buddyzmu zen i właśnie w takich okolicznościach nasze drogi się skrzyżowały. Łączy nas nie tylko medytacja, którą większość ludzi przywołuje, gdy słyszą o zen, ale też zen działania, życie w wolności i bez czynienia szkody, przynoszenie sobie i innym ulgi w cierpieniu.
Szybko zorientowaliśmy się, że dołącza do nas niewyraźna postać, facet zwany Kolesiem. Obu nam podobało się to, jak Koleś mówi o różnych sprawach, a uczenie się od kogoś, kogo nie widać, okazało się frajdą. Jednak słowa Kolesia są tak zwięzłe, że wymagały rozwinięcia; stąd wzięła się ta książka.
Oby zyskała jego aprobatę i przyniosła pożytek wszystkim istotom.
Bernie Glassman, Montague w Massachusetts
Szczegółowe Informacje
-
Autor:
Jeff Bridges, Bernie Glassman
-
Tytuł oryginału:
The Dude and the Zen Master
-
Liczba stron:
317
-
Wymiary:
145x205
-
Oprawa:
Twarda
-
ISBN:
978-83-938267-4-2
-
Tłumacz:
Robert Sudół, współpraca Andrzej Krajewski
-
Rok wydania:
2014