Wprowadzenie do książki
Nakładanie Rąk. Twój uzdrawiający dotyk
Nakładanie rąk spotykamy na świecie w różnych tradycjach. W naszej tradycji chrześcijańskiej odgrywa ono centralną rolę w historii Jezusa i w relacjach o wczesnych chrześcijanach. Już choćby z tego względu jesteśmy obeznani z historiami uzdrowień przez nakładanie rąk; są one dla nas w pewnym sensie swojskie.
Nakładanie rąk jest sztuką. Dopiero gdy zaczynamy ćwiczyć, dowiadujemy się, jak wielka jest nasza zdolność w tym względzie. Jak we wszystkich sztukach, wiele zależy od stopnia zainteresowania oraz gotowości do ćwiczeń. Przecież również muzycy muszą codziennie ćwiczyć. Niezależnie jednak od stopnia utalentowania - a wszyscy mamy wystarczające zdolności do nakładania rąk sobie oraz innym - dla większości ćwiczenia okażą się ważnym czynnikiem.
Bywają oczywiście osoby szczególnie uzdolnione, dysponujące dużymi naturalnymi zdolnościami uzdrawiania, niezależnie od tego, czy są ludźmi uduchowionymi, czy nie. Jeszcze inni posiadają z urodzenia silne pole magnetyczne i mogą swoją energię stosować uzdrawiająco. Jeszcze inni dysponują wielką siłą woli i koncentracji, dzięki czemu mogą zmieniać materię i w ten sposób umożliwiać zdrowienie. W większości tradycji chodzi o to, aby nakładający ręce otwierali się na siłę, która jest nie do ogarnięcia zwykłym rozumem. Możemy ją nazywać siłą duchową, silą wyższą, uniwersalną albo, jak my mtaj tego chcemy, boską siłą uzdrawiającą. Siebie uważamy za kanał dla tej siły - otwieramy się przed nią, pozwalamy jej płynąć i dziękujemy za to. Koniec końców chodzi o bardzo prostą sprawę, nawet jeżeli to, co się przy tym wydarza, może być wielopoziomowe i sięgające głęboko.
Nakładanie rąk jest według mnie czymś całkowicie naturalnym i oczywistym, a jednocześnie czymś wyjątkowym i wspaniałym. Chętnie porównuję je z gwiazdami i niebem. Niekiedy, gdy podczas bezchmurnej nocy przyglądam się rozgwieżdżonemu niebu, zatapiam się w próbach odnalezienia poszczególnych gwiazdozbiorów, a innym razem bywam po prostu poruszona i totalnie przejęta niepojmowalną wielkością kosmosu. Podczas nakładania rąk moje przeżycia bywają podobne. Jest to bowiem coś zwykłego, należącego przecież do mojego życia, a jednak niepojmowalnego. Przypominam sobie o tym natychmiast, gdy ktoś się skaleczy lub jest chory. I często podobnie jest u innych osób, z którymi właśnie przebywam.
Oto kilka przykładów. Np. w saunie słyszę: Coś mi się dzieje z kolanem, czy mogłabyś... W kinie: Skoro tu siedzimy, to czy mogłabyś przyłożyć mi ręce do pleców, zanim zacznie się film... Albo podczas oglądania telewizji ze szwagierką, gdy zaczerwieniło się miejsce, gdzie ugryzł ją kot. Praktykowałam nakładanie rąk w wielu pokojach dziecięcych, w pokojach dziennych, w sypialniach, kuchniach, w samochodach i pociągach, na ulicach i łąkach, w górach i nad morzem, a więc we wszystkich tych codziennych i zwyczajnych miejscach. A pomimo to i przy całej oczywistości, co rusz przeżywam momenty, w których tę potężną i pełną miłości siłę zauważam, odczuwając wtedy głęboką wdzięczność oraz pokorę.
Chciałabym opowiedzieć historię Pauliny, która przyszła do mnie przed wielu laty, gdy pracowałam w jednym z angielskich centrów medycyny naturalnej. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że przez nakładanie rąk może być wywierany wpływ na sprawy, o których ja nic nie wiem. Paulina miała wtedy około sześćdziesięciu lat. Cierpiała na arthritis (zapalenie stawów), silne bóle w plecach i opowiadała o swoim surowym życiu. Na żądanie rodziców wcześnie opuściła szkołę, aby pracować w budce z rybami i frytkami. Następnie wyszła za mąż za człowieka, który, według tego co mówiła, obchodził się z nią niezbyt czule. Również swoje dzieci opisała jako nieokazujące jej wdzięczności. Po rysach jej twarzy można było rozpoznać, że była bardzo nieszczęśliwa.
Położyłam na niej ręce i wypowiedziałam modlitwę, w której prosiłam o miłość, światło i uzdrowienie. Przy wyjściu dałam jej tę modlitwę na drogę i zaproponowałam, aby sama nakładała sobie ręce. Gdy po tygodniu przyszła ponownie, relacjonowała, że teraz, niestety, ale ma się gorzej niż poprzednio, bowiem dodatkowo pojawiły się bóle kolan, biegunka i wypryski na twarzy. Stwierdziłam, że prawdopodobnie to tzw. pogorszenie pierwotne, czyli przejściowy nawrót dawnych objawów, co jest sygnałem, że uruchomił się jakiś proces, ale ona nie bardzo chciała w to uwierzyć. Ponownie więc położyłam na niej dłonie. Gdy wróciła po tygodniu, powiedziała, że faktycznie „coś” się stało. Kiedy bowiem poprzednim razem wyszła z centrum medycyny naturalnej, aż cztery osoby powiedziały jej „dzień dobry”, co dotąd nigdy się nie zdarzało. - Musiałam chyba jakoś promieniować - dodała. Jeszcze tydzień później stwierdziła, że stał się cud. Mąż zaproponował, że wytapetuje pokój, mimo iż dotąd w domu sam z siebie niczego nie zrobił. I tak w jej życiu następowały kolejne zmiany, aż w końcu jej mąż codziennie wieczorem przed pójściem do łóżka kładł na niej ręce. Nigdy już nie usłyszałam o nim złego słowa. Z czasem minęły też bóle w plecach.
Gdy zaczniemy nakładać ręce, przekonamy się, jak ograniczone są nasze możliwości. Czytając o uzdrowieniach Jezusa, możemy dowiedzieć się, że aby ozdrowieć, wystarczało dotknąć jego szaty. Jezus, w przeciwieństwie do nas, miał opanowane całe spektrum uzdrawiania. Pewnego razu powiedział: „Twoja wiara cię uzdrowiła”. Innym razem osoba, której to dotyczyło, nawet nie wiedziała, że Jezus działał. W tym i innych przypadkach ludzie zostali właśnie uzdrowieni. Jezus był w stanie wskrzeszać martwych lub powiedzieć: „Twoje grzechy są ci odpuszczone”. Przypuszczam, że jego zdolności uzdrawiania pomagały mu otwierać łudzi na coś, co nie jest wytłumaczalne samym rozumem. Uzdrowienia były częścią głównego zadania Jezusa, polegającego na przybliżeniu ludziom tego, że królestwo Boże już w nich jest.
Opowieści o uzdrowieniach Jezusowych mogą nas inspirować, ale umożliwiają także rozpoznanie naszych granic. Musimy bowiem uznać, że jednak nie panujemy nad całym zakresem. Będzie więc tak, że w porównaniu z Jezusem nasze możliwości uzdrawiania wydadzą się nam niewielkie. - Jakże często, spotykając się z cierpieniem, zwątpieniem i rozpaczą ludzką, życzyłam sobie posiadać czarodziejską różdżkę, aby móc wszystko natychmiast zmienić.
Rzecz jest w tym, abyśmy poznali nasze ograniczenia i jeżeli nakładanie rąk ma być naszym zadaniem - przyjęli je z wdzięcznością.
Szczegółowe Informacje
-
Autor:
Anne Hofler
-
Liczba stron:
160
-
Wymiary:
145x205
-
Oprawa:
Miękka
-
ISBN:
978-83-7377-618-0
-
Rok wydania:
2013